Duathlon Energy Triathlon Energy Energy Meeting MTB Energy Run Energy Energy Events

Złamać dwie i pół godziny w maratonie, a później…

Duathlon energy

17.03.2017 3997

Złamać dwie i pół godziny w maratonie, a później…

##CZASnaCIEBIE, #imprezy, #triathlon

Marcin Konieczny, MKON w 2017 roku ma dwa ambitne plany. W kwietniu chce złamać w maratonie 2 godziny i 30 minut. Pół roku później na Hawajach powalczy o mistrzostwo świata.

- W środowisku triathlonowym dużo się mówi o Twoim i Michała Podsiadłowskiego starcie w Ironman na Hawajach. Michał mówi wprost, że cieszy się na Waszą rywalizację i ciężko trenuje. A Ty rozpocząłeś już przygotowania?

- Nie. W tej chwili przygotowuje się do innego wyzwania. 23 kwietnia w Hamburgu biegnę w maratonie i chcę złamać 2 godziny 30 minut. To jest w tej chwili mój priorytet i na tym się koncentruję. Trening jest ustawiony pod bieganie. Jeżdżę na rowerze i pływam, można powiedzieć śladowo.

- Czyli stawiasz wszystko na jedną kartkę i chcesz w końcu złamać magiczną granicę dwóch i pół godziny. To kiedy zaczniesz przygotowania do październikowego startu?

- Po maratonie w Hamburgu będzie czas na roztrenowanie. Do połowy maja. Wtedy też rozpocznę przygotowania główne do startu na Hawajach. Pięć miesięcy to dużo czasu.

- Maraton w Hamburgu, Ironman na Hawajach. Planujesz jeszcze jakieś inne starty w 2017 roku?

- Nie będzie tego dużo w tym roku. Planuję start w Gdyni (6.08) i Malborku (3.09). W obu przypadkach na dystansie „połówki”. Może coś jeszcze się przytrafi, ale nie sądzę. Główny start to 15 października na Hawajach.

- Jako „dzieciak” byłeś mocno zaangażowany w sport. Później jednak wyrosłeś z wieku juniorskiego i nic się w temacie „nie działo”. Aż tu nagle triathlon. Skąd?
- Chciałem wrócić do sportu, głównie z powodów estetyczno-zdrowotnych. A że nie chciałem tak jak większość moich kolegów kupować motocykla, to pomyślałem, że trzeba coś ze sobą zrobić. Ruszyć się z kanapy. W związku z tym, że uprawiałem lekkoatletykę to przebiegnięcie na przykład maratonu nie zaspakajało moich ambicji. Nie robiło to na mnie wrażenia. Zacząłem poszukiwać sportu wytrzymałościowego i tak trafiłem na blog Darka Sidora, który pisał o triathlonie, o Ironmanie. To był rok 2007, a ten sport był ekskluzywny. Uprawiało go mało osób, garstka była na Hawajach. Wtedy też pomyślałem, że jak się „bawić”, to właśnie w to.

- To dziś może przeszkadza Ci coraz większa grupa entuzjastów triathlon, a co za tym idzie przestaje on być ekskluzywny...
- Nie. Przed laty mogłem powiedzieć, że jestem jednym z niewielu, którzy uprawiają triathlon. Teraz przesunąłem barierę ekskluzywności i chcę zostać mistrzem świata.

Marcin Konieczny na mecie w Roth

- Jesteś także jednym z niewielu Polaków, którzy mogą pochwalić się czasem na Ironmanie poniżej 9 godzin...
- Tak. 8:48 minut...

- Wróćmy na chwilę do startu w Roth. Osiągnąłeś świetny wynik. Na mecie byłeś wykończony. Przez godzinę leżałeś pod kroplówką. Jak patrzysz z perspektywy czasu na ten start?
- Pobiegłbym jeszcze raz. Mam na myśli ostatni etap zawodów, czyli bieg. Przypilnowałbym, żeby nie zapomnieć zegarka i wiedziałbym jak biegnę na pierwszych pięciu kilometrach. Wziąłbym butelkę z wodą od żony, której nie chciałem, bo wydawało mi się, że to, co mam mi wystarczy i może wtedy nie ukończyłbym zawodów tak upodlony. I wydaje mi się, że udałoby mi się jeszcze urwać trzy minuty i 8:45 wyglądałoby lepiej niż 8:48. Oczywiście jest to kwestia tylko ambicji, bo różnicy między jednym, a drugim czasem nie ma żadnej. Jest złamane 9 godzin z dużym hakiem, a na złamanie 8:40 nie było mnie stać.

- Do pierwszego startu w IM przygotowywałeś się trzy lata, a okres ten nazwałeś czasem wypełnionym wieloma większymi i mniejszymi radościami. Skąd miałeś tyle cierpliwości?
- Do pierwszego startu w serii WTC (World Triathlon Corporation – dop. red.) Ironman przygotowywałem się trzy lata, a wcześniej dwa lata przygotowywałem się do debiutu na dystansie długim w Borównie. Bardzo pomocna w tych przygotowaniach była moja praca zawodowa. Uczę ludzi stawiać sobie cele, wyznaczać priorytety i z tym nie miałem trudności. Powiem nawet, że było to banalne. Wyznaczyłem cel i do niego dążyłem.

- Wspomniany już start w Borównie w 2009 roku był Twoim pierwszym na dystansie Ironmana. Zajęło Ci to nieco ponad 10 godzin. Dodatkowo zająłeś pierwsze miejsce. Byłeś zaskoczony?
- Nie tylko ja byłem zaskoczony. W Internecie jest filmik na którym moja żona, kiedy wbiegam na metę mówi, że ten facet co wbiega nazywa się Konieczny i że jest jej mężem. Wszyscy byli zaskoczeni, na początku nawet nie wierzyli. Dopytywali, czy mi się nie pomyliły pętle i czy przypadkiem nie jestem zawodnikiem z dystansu krótkiego. Startując w Borównie nie wiedziałem z kim się ścigam. Moje dziewczyny Ewa i Kasia mówiły mi na trasie, na każdym kółku biegowym, ile mam do pierwszego, ale ja nigdy nie wiedziałem, który to jest ten pierwszy, aż w końcu go wyprzedziłem.

 - A powiedz jak Twoje Panie znoszą uprawianie triathlonu przez Ciebie? Godziny treningów, nieobecność w domu. Niektórzy twierdzą, że dla triathlonisty najlepszy scenariusz to taki, kiedy cała rodzina startuje. U Ciebie jednak nic takiego nie ma miejsca.  Jak to jest?
- Uważam, że scenariusz gdzie inni członkowie rodziny także uprawiają triathlon akurat nie jest najlepszy, szczególnie jak są dzieci i trzeba się nimi zajmować. Ja akurat jestem w takim szczęśliwym położeniu, że Ewa traktuje sport jak hobby i idzie pobiegać jak jej się chce, a nie poświęca temu tyle czasu co ja. Mam taką teorię, że Ironman nie jest dystansem dla ojców lub mam z małym dzieckiem. Przygotowania do tych zawodów pożerają ogromną liczbę godzin i wcześniej czy później dojdzie do nieporozumień. Jest niedziela, a przed tobą sześć godzin roweru zamiast spacer z dzieckiem. Po zejściu z roweru nie myślisz o niczym innym jak odpoczynek. Ja mam to szczęście, że zacząłem uprawiać triathlon jak dzieci już nie były małe. Ponadto na moje szczęście złożyły się jeszcze trzy czynniki. Po pierwsze udaje mi się wygrywać i moje dziewczyny są z tego dumne. To jest przykład klasycznego przeniesienia trochę tego splendoru z idola na siebie. Druga sprawa –  umówiliśmy się, że na zawody jeździmy razem i albo jedziemy wcześniej i coś zwiedzamy, albo zostajemy dłużej. Na noclegi wybieramy fajne miejsca. To ma być dla nas wszystkich dobry czas. Trzecia sprawa to rola dziewczyn w tym wszystkim, gdzie występują często także jako mentorki. Nie raz zdarza się, że ludzie dzwonią do nich i pytają o rady. Nie mnie, ale właśnie one doradzają. Oczywiście nie da się ukryć, że nie brakowało momentów kiedy Ewa była nadąsana i dochodziło do sytuacji spornych. Zwracała mi uwagę, że tego wszystkiego jest za dużo.

- Były takie momenty w trakcie treningów, że zajmowało Ci to 35 godzin tygodniowo. Znajdowałeś oprócz treningów i pracy czas na coś jeszcze?
- Tak. To jest tylko kwestia organizacji. Oczywiście w tygodniach kiedy tak mocno trenowałem nie miałem czasu na chodzenie do kina czy oglądanie telewizji, ale nie zaniedbywałem obowiązków małżeńskich i domowych.

- Czy dalej tak jest, że 140 dni spędzasz w rozjazdach na szkoleniach, które prowadzisz?
-
Tak. I wbrew pozorom to trochę ułatwia trenowanie. Wypadają wszystkie obowiązki domowe, a po wykonanej pracy można spokojnie potrenować. Oczywiście dużo spada na drugą połowę i trzeba bić pokłony przed nią. Ale podstawowa sprawa podczas takich wyjazdów to logistyka. Ustalenie z trenerem zajęć tak, aby jak nie ma dostępu do basenu nie ustawiać pływania, a po drugie cały sprzęt do treningu, dosłownie wszystko muszę ze sobą wozić.

- Masz duży samochód...
- To jest podstawowy i pierwszy z testów przy zakupie auta. Jadę do salonu z rowerem i sprawdzam czy można go zmieścić do bagażnika.

Marcin Konieczny po jednym z przegranych zakładów nosi rywala na barana.

- Zauważyłem m.in. na facebooku, że lubisz się zakładać. Czy to ma Ciebie mobililizować do cięższej pracy?
- Nie. To ma pomagać osobom, z którymi się zakładam. Pierwszy zakład, który popełniłem w triathlonie był z Maćkiem Dowborem. Przed jednym ze startów podeszła do mnie Asia Koroniewska, jego żona, w ogóle mnie nie znając i powiedziała: Panie Konieczny jesteś Pan na ołtarzu mojego męża i on jest wsłuchany, wpatrzony w Pana jak w obrazek. Podczas zawodów w Szczecinku zaproponowałem Maćkowi zakład. Nie pamiętam o co się założyliśmy, pamiętam natomiast, że przegrany miał nosić zwycięzcę na barana. Zresztą stawka nie jest ważna. Najczęściej zakładamy się o coś śmiesznego albo fajnego i jest z tego później fun, a dodatkowa mobilizacja dobrze wpływa na drugą osobę.

 - A kto kogo nosił po zawodach w Szczecinku?
 - Maciek mnie.

- Skąd u Ciebie tak duże zaangażowanie w pomoc innym?
- Od początku pracy zawodowej byłem związany z organizacjami pozarządowymi i lubiłem pomagać. Nie ważne komu pomagasz. Ważniejsze jest, aby ludzie byli gotowi do osobistego stabilnego rozwoju. Chodzi mi po głowie taki pomysł, aby otworzyć konkurs pod hasłem: MKON pomaga. Aby wybrać organizację, której można by pomóc. Jest ich sporo i warto to zrobić.  

- Jak spędzasz czas wolny?
- Uwielbiam czytać książki, czytam bardzo dużo. Najbardziej lubię kryminały i polskie fantazy. Chodzę także z żoną do kina.

 

Wojciech "Suchy" Suchowiecki i Marcin Konieczny

- A myślisz o napisaniu książki?
- Wiele osób mnie o to pyta. W tej chwili jednak o tym nie myślę. Jeszcze nie nadszedł na to czas. Może jak zostanę mistrzem świata. Natomiast napisaliśmy książkę z moimi podopiecznymi, dla których jestem mentorem, a którzy przygotowywali się do startu w triathlonie. Opisaliśmy to, co w tym czasie u nich się działo, a każdy z nich miał różne trudności, problemy. Teraz z „Suchym” (Wojtek Suchowiecki – dop. red) pracujemy nad e-bookiem z moimi felietonami.

- Kiedy premiera?

- Chciałbym, aby jeszcze przed startem sezonu triathlonowego w Polsce się udało. Maj to byłby dobry czas.

- A jeśli już wspomniałeś o mistrzostwie świata, to powiedz skąd pomysł na zdobycie go właśnie w 2022 roku na Hawajach w kategorii M50?
- Chcę być rześkim 50-latkiem, a jak już będę o siebie tak dbał, to dlaczego nie powalczyć o mistrzostwo świata. Przeczytałem kiedyś wywiad ze zwycięzcą w kategorii M55 na Hawajach, który powiedział, że w tym wieku wygrywają osoby, które dbają o siebie, regenerują się. W związku z tym pomyślałem sobie, że wystarczy o siebie zadbać i nie trzeba wcale być najszybszym. Natomiast długa perspektywa nie działa na mnie demotywująco. Jeśli nic się nie wydarzy to mam jeszcze przed sobą kilka lat treningów, fajnych startów i dobrej zabawy.

Rozmawiał Marcin Dybuk

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Partner Tytularny Cyklu

Partner Mistrzostw Polski w duathlonie

Patron medialny

Patron medialny cyklu

Aktywni - Swim, Bike, Run